Pan OTA PAVEL

Pan OTA PAVEL

Nie oglądam telewizji, nawet nie wiem, kiedy moi chłopcy ją włączają. Nie potrzebuję jej, tak jak nie potrzebowali jej ludzie przed stu laty. Boję się, żebym się od niej nie uzależnił, nie chcę, żeby mi dyktowała i zabierała czas: kocham swoją wolność i lubię wybierać.

***

Ciepło i pogoda ducha jakie wypływa z każdego zdania w opowiadaniach autora ŚMIERCI PIĘKNYCH SAREN spokojnie może być stawiane za wzorowy przykład optymizmu życiowego. I dobrze, że tak jest. Że można zauważyć dokładnie te cechy w jego półbaśniowych opowieściach, gdzie świat prawdziwy i wspomnienia mieszają się z tym co być mogło i tym, co zdarzyć się nie miało prawa.

Jedyny cień, jaki pojawia się w tych historiach, to pamięć – że jego pisanie to terapia. Możliwość utrzymania się w stanie życia, linia obrony przed światem, który przerósł człowieka, stłamsił go i odebrał prawo do istnienia na równi z innymi.

Może dlatego Ota był w stanie zauważyć rzeczy, na które po prostu nie mamy już czasu. Dobrze, że zapisał to dla nas.

Zbieram stare przedmioty. Mam ich kilka. Po starych przedmiotach widzę jak ludzie dawniej pracowali, jak poważnie traktowali to, co robią, i jaką wielką i szczerą musieli mieć duszę.

***

Była piękna jesień, taka jesień, kiedy jabłka mają barwę złota, a śliwki niebieskiego srebra, i jest tak ciepło, że na szyi możecie sobie zawiązać babie lato zamiast chustki. I jeszcze zrobić supeł.

Pan Hrabal ma kota

Pan Hrabal ma kota

Króliczek stał, a dwie kocice patrzyły na niego srogo, jakby był mordercą stojącym przed surowym trybunałem. Ja też stałem jak ten króliczek, często tak stałem w życiu (…) Byłem sądzony jedynie za to, że się chętnie śmiałem, a ludzie mi tego nigdy nie darowali.”

Pan Hrabal miał kota. I to niejednego. Całe słynne stado kotów z Kerska, uwiecznionych na zawsze w jego pisarstwie. Zapowiadało się, że to książka o nich. W dodatku wywiad z pisarzem umieszczony na początku książki przygotowywał do świetnej zabawy i inteligentnego humoru.

Jestem na świecie tylko urlopowany przez grabarza. (…) Ja jestem czcicielem teraźniejszości, nawet jeśli mi ciągle umyka. Boję się przeszłości, która mnie przeraża. A ponieważ moja przyszłość jest mi od dawna znana i chętnie ją sobie chodzę sprawdzać na cmentarz, więc jak mam opowiadać o wizji świata po roku 2000?

Ale właściwy tekst opowiada o innych stronach życia autora. I coś, co zapowiadało się na jeszcze jedna historię o codzienności, która tylko Czesi potrafią tak optymistycznie pokazać i opisać, zamieniło się w opowieść o sumieniu. Opowieść przetykaną naturalistycznym okrucieństwem i żalem, na jaki mogą zdobyć się tylko nałogowi alkoholicy. W historię o zbrodni i karze. W opowieść o przebaczeniu, którego nie ma – ale bez którego nikt nie ma siły żyć. W książkę – spowiedź niewierzącego, który sam sobie wyznaje winy i nakłada pokutę. Wszystko po to, żeby nie bać się dalej otwierać rano oczu. Nie bać się żyć.

… za dużo nie chcieć, raczej odwrotnie. Ale wydajnie patrzeć, nawet przez zamknięte powieki, introwertycznie patrzeć. Widzieć.”

Wesoła narzuta na dotkliwy ból

Wesoła narzuta na dotkliwy ból

Książkę Viwegha czytałem trochę tak, jakbym oglądał „Melancholię” Larsa von Triera. Zanim cokolwiek się zaczęło, już wiedziałem czym się skończy. Viwegh opowiada historię, która nie istnieje. Do tego od razu zdradza jej treść i zakończenie.

Można ich obu (autora i bohatera) traktować jako jedną osobę. Ale nie czułem konieczności poszukiwania w sieci informacji, czy rzeczywiście tak jest.

Wystarczył mi czeski humor, zabawa słowem i literaturą. Żonglowanie cytatami. Ironia i doskonała ocena „tu i teraz” młodej demokracji. I te perełki rozsiane na stronach powieści.

„Babcia kuśnierka uszyła ze skrawków skóry narzutę na fotel dentystyczny, który stał w moim gabinecie. Fotel stracił swój srogi wygląd i goście nie potrafili odkryć jego drastycznego przeznaczenia. Ostatecznie ja robię to samo. Szyję wesołe narzuty, żeby zakryć nimi dotkliwy ból”

Sny pod specjalnym nadzorem

Sny pod specjalnym nadzorem

Przed zaśnięciem włączam Trójkę. W nocy najczęściej jest tam czas na autorskie audycje muzyczne. Style i kapele wyraźnie odstają od dźwięków słyszanych za dnia. Nie ma hałasu. Utwory mogą trwać po 10 i więcej minut. I o to chodzi. Taka muza gwarantuje (mi) ciekawe sny. Często pamiętam je jeszcze po przebudzeniu. Kolorowe, jak zawsze pogmatwane, czasem zaskakujące. Jeśli nie trafią się „gadające głowy” budzi mnie dopiero „Trójkowy budzik”o 4. nad ranem. Wtedy mogę wyłączyć sprzęt i jeszcze trochę pospać „na luzie”, dopóki pies o 6. nie stwierdzi, że już mi wystarczy.

POCIĄGI POD SPECJALNYM NADZOREM są jak sen. Ze swoim nadrealizmem opisującym szczegóły rzeczywistości językiem emocji, erotycznym napięciem, przedziwnymi skojarzeniami i obserwacjami głównego bohatera. Czy to co się dzieje bohater przeżywa naprawdę, czy tylko mu się to śni?

Odkładałem moment lektury, bo film widziany dawno, dawno temu nie wzbudził mojego entuzjazmu. Teraz, kiedy mam książkę za sobą, wydaje mi się, że to najlepszy tekst Hrabala jaki miałem w ręku.

Ten rodzaj lata wydaje mi się trochę niefortunny

Ten rodzaj lata wydaje mi się trochę niefortunny

W Krokowych Warach nic się nie dzieje.

Albo przeciwnie.

Dzieje się mnóstwo, ale tak jakby nie działo się nic.

Czy to chwila z życia sennego miasteczka, czy grecka tragedia?

Bo najprostsza opinia w ustach bohaterów powieści zmienia się w uwznioślającą tyradę.

A wszystko w starannych rozdziałach wielkości akapitu.

Żart, humoreska czy Wielka Literatura?

Niczego nie można być pewnym.

Ten rodzaj lata zdarza się chyba tylko w Czechach…

„Kiedyż znowu usłyszę o szlachetnych cierpieniach duchowych, kiedyż doczytam się, że ktoś turbuje się z sobą samym? Kiedyż literatura piękna wyjdzie poza burdy i burdele? Kiedy zarzuci śpiewanki i niskie powszednie tematy. (…)

No – rzekł major – podniośle i pięknie można umrzeć tylko na polu bitewnym, z poetów są jednak źli żołnierze.”

Pozytywnie zakręcony

Pozytywnie zakręcony

Mój muzyczny świat byłby o wiele bardziej uboższy, gdyby nie spotykani w różnych momentach „szaleńcy”, pasjonaci, mentorzy. Bez nich nie zaistniałyby (i nie zostały w nim) takie zespoły, głosy i projekty jak: Alan Parsons Project, XIII Stoleti, Bel Canto, Camel, Cream, Efterklang, Ewa Cassidy, Gentelman, Iron Butterfly, Jethro Tull, King Crimson, Lacrimosa, Madredeus, Norah Jones, Porcupine Tree, Rainbow, Sigur Ros (rok wcześniej niż puściła to jakakolwiek polska stacja), The Plastic People of the Universe, UFO, Vanilla Fudge, Wishbone Ash, Archive, Budgie, Cocteau Twins, Deine Lakaien, Eloy, Gotan Project, Jan Garbarek, Massive Attack, Portishead, Stina Nordenstam, This Mortal Coil, Velvet Underground, … i jeszcze sporo innych.

W każdym z tych przypadków najpierw był zafascynowany konkretnymi dźwiękami i głosami człowiek. I to w sposób na tyle głęboki, szczery i żywy – że potrafił nie tylko przekonać, ale zarazić swoją pasją innych. Jest znacząca różnica między podaniem kilku faktów z historii zespołu i zaklasyfikowania jego twórczości, a emocjonalną opowieścią – czym ta muzyka stała się dla zafascynowanej nią osoby, co w niej odkryła, co w niej otworzyła. Wtedy dźwięki „przetworzone” przez ludzkie emocje są zupełnie nową jakością.

Coś podobnego niesie ze sobą książka Aleksandra Kaczorowskiego PRASKI ELEMENTARZ. To nie suchy zbiór faktów na temat najbardziej znaczących dla czeskiej literatury pisarzy. To osobisty pamiętnik kogoś, kto nie tylko WIE o Czechach i czeskiej literaturze bardzo dużo, nie tylko ZNA ją bardzo głęboko, ale posiada również rzadką dziś umiejętność ROZUMIENIA W ZNACZENIU WSPÓŁODCZUWANIA czasów, zdarzeń i ciężaru historii w jakiej współuczestniczyły narody środkowoeuropejskie od chwili odzyskania niepodległości (i tożsamości) – do dnia dzisiejszego. Tak na marginesie – ta ostatnia cecha wydaje się niedostępna kulturze Zachodu Europy.

Kafka, Hrabal, Kundera, Skvorecky, Kolar, Capek, Hasek… Pewnie za chwilę wynotuję sobie ich najbardziej znaczące tytuły wg bardzo osobistego klucza Aleksandra Kaczorowskiego. Żeby je w miarę możności odnaleźć i przeczytać.

Nieważne czy sympatia do kraju na południu rozpocznie się od wycieczki do Pragi, nart w Pecu czy IGRASZEK Z DIABŁEM z w starym Teatrze Telewizji. Stąd już niedaleko do „Praskiego elementarza”. A dalej może być tylko lepiej 🙂