I pomyśleć, że siedzą bezwolnie przed telewizorami, rozkoszując się naszym piekłem i jak nic udając, że są nim oburzeni. To oczywiste, że nie znajdzie się nikt, kto by nam pospieszył z konkretną pomocą, nie żądam aż tyle; ale dam sobie rękę uciąć, że nie znajdzie się nikt, kto wyłączy telewizor, albo zmieni program.
Szczęśliwie kilka lat temu udało mi się pozbyć wreszcie z domu gadającego pudła. Zyskałem czas na książki, przyjaciół, wspólne z nimi aktywności. Dziwnym trafem ogromna większość z nich również nie posiada odbiorników TV.
Z perspektywy czasu widzę, że najbardziej dokuczała mi jednokanałowość tych urządzeń. Tylko nadają. A ja mogę tylko przyjmować. Zapamiętać nie zdołam. Nie mam też „problemu” sprawdzania – jak podczas czytania lub rozmowy – czy zrozumiałem co do mnie mówią.
Nie wiem czym telewizja zasłużyła sobie w oczach pani AN na tak głęboką pogardę. Może wystarczyło rozumne spojrzenie na treść audycji, a może przymusowy podatek dla wszystkich na utrzymywanie potwora przy życiu. W każdym razie nasza niechęć jest wspólna.
Ale do rzeczy. Bohaterowie książki to uczestnicy Big Brother’a w wersji hard. Trafili do programu z ulicznej łapanki. Mieszkają w barakach otoczonymi drutami kolczastymi, pilnowani przez uzbrojonych i sadystycznych strażników. Wykonują bezsensowne, wyczerpujące prace, są głodzeni i uśmiercani. A wszystko podglądane „na żywo” w czasie rzeczywistym przy rekordowej oglądalności.